Polska, Poznań, krajobraz miejski poza witryną

Po co to było i komu? 10-lecie KRM – część II, subiektywna

To jest, po quasi-kronice, materiał zamiast podsumowania 10 lat KRM - 11 autorskich wariacji na wyrywki odnoszących się do niektórych naszych problemów, zjawisk, doświadczeń, dążeń. Niektórych, bo mogłoby by ich sporo więcej. I fajnie byłoby, żeby pojawiły się kolejne komentarze o poszczególnych aspektach funkcjonowania i istnienia Kongresu, łamy są otwarte.

ŚWIADOMOŚĆ i NARRACJA MIEJSKA

Parafrazując tytuł głośnej książki Marii Janion „Czy będziesz wiedział co przeżyłeś?”, warto chyba zmierzyć się z pytaniem: czy wiemy, czy będziemy wiedzieć CO zrobiliśmy? Innymi słowy – czy i na ile jesteśmy świadomi znaczenia i sensu całej tej aktywności na przestrzeni lat, kreującej ruchy miejskie i będącej wysiłkiem ruchów miejskich?
Jakie to ma znaczenie? Zajmujemy się przecież praktycznym działaniem (ruchy…), nie zaś „filozofowaniem” o mieście. Jednak warunkiem powodzenia w społecznej praktyce na dłuższą metę jest własna narracja miejska, pozwalająca na ogarnianie ze zrozumieniem całokształtu miejskich spraw i objaśnianie go innym, przekonywanie ich. Opowieść nie tylko o tym, czym miasto jest i jak działa, ale także o tym, co, jak, dlaczego i po co chcemy w nim zmieniać. Mamy Tezy Miejskie, ale świat się zmienia, pojawiają się nowe wyzwania, także wobec miast, aktywizują się nowi aktorzy (np. tzw. „ruchy wsteczne”, imigranci, naziole…), my również się zmieniamy. Śledząc zmiany, starając się zrozumieć ich sens, musimy wychodzić im intelektualnie naprzeciw, żeby nie pobłądzić w działaniu gdzieś na peryferie tego, co istotne. Bardzo o to trzeba zadbać, jako że doraźny pragmatyzm przygniatający górą bieżących konkretów może zasłonić to, co nowe i ważne. Opowieść o mieście, która nie jest adekwatna do czasu, atrakcyjna, zrozumiała mało kogo porwie.

MIEJSKOŚĆ

Na ogólniejszym poziomie auto-refleksji jest pytanie o sens ruchów miejskich na tle historycznym. Od początku miałem trudne do opowiedzenia przeczucie jeśli nie doniosłości naszej inicjatywy, to jej oryginalności czy szczególności wobec innych zaangażowań. Z czasem okazało się, że ten brak słów nie jest przypadkowy. Problem europejskiej miejskości, który faktycznie jest w centrum naszej uwagi, nie był wprost ani jednoznacznie określony. Przyczyna jest mocno historyczna: żyjemy w post-agrarnym kraju, w którym miasta przez kilkaset lat były zepchnięte na margines, co jest istotnym źródłem jego cywilizacyjnego zacofania. Ma to swój wyraz w kulturze (narodowej) i języku, wyobraźni społecznej itd. Wolne, demokratyczne, samorządne miasto zdolne do samodzielnego rozwoju to dopiero wiek XXI, czas naszych prapoczątków. Myślę, że „miejskość” i zakorzenianie się w niej, świadome hodowanie i kreowanie tego, co jest miejskim sposobem życia, wartościami i zasadami miasta, to nasze główne wyzwanie w wymiarze duchowym. Istotną pomocą są tu lektury książek: P.Kubickiego, A.Ledera, J.Sowy[1] i innych. Cywilizacją miejską stajemy się jako kraj dopiero od kilkudziesięciu lat, od kiedy liczba ludności miast w ogromnej większości napływowej, przekroczyła liczbę mieszkańców siół.

AKSJOMATY MIejskie

Co zrobiliśmy, pragmatycznie i konkretnie?

Wysadziliśmy w powietrze aksjomaty, zbiór przekonań i wyobrażeń władzy miejskiej i krajowej oraz części mieszkańców o tym, czym konkretnie jest miasto, jak funkcjonuje i co to jest dobre życie w mieście. Te dotychczasowe są zakorzenione w minionej, industrialnej epoce, kiedy rozwój mierzono ilością wylanego betonu i wytopionej stali oraz w neoliberalnej wierze.

O jakie m.in. aksjomaty chodzi?
● Że podstawowy, optymalny i najbardziej pożądany sposób przemieszczania się po mieście to jazda prywatnym autem, tramwaje to przeżytek, rower wiocha a pieszo chodzą nienormalni i biedota.
● Że aby dysponować dachem nad głową należy kupić mieszkanie od dewelopera, dzięki kredytowi bankowemu. Zasób komunalny się prywatyzuje, mieszkalnictwo spółdzielcze i społeczne to spadek po „komunizmie”, a bieda, czyli patologia może mieszkać w kontenerach „socjalnych”.
● Niezabudowane tereny przykryte są zielenią urządzoną lub roślinnością spontaniczną przejściowo –to tylko jeszcze niewykorzystywany zasób terenu pod inwestycje, bez odrębnej wartości.
● Prawo do miasta zależy od własności, własność publiczna czy społeczna jest drugorzędna wobec prywatnej. Duża, komercyjna własność prywatna jest źródłem praw największych nad innymi.
Usługi publiczne to obciążenie budżetu miasta i najlepiej je sprywatyzować, jako że to co prywatne jest z zasady lepsze niż publiczne, społeczne, państwowe. Inne myślenie to komuna..
● Najważniejszym „zasobem” miasta jest biznes, ich firmy i inwestycje. Ich interesom, potrzebom, i zyskom należy podporządkować politykę władz miasta, pod hasłem „rozwój gospodarczy”.
Demokracja miejska to wybory i koniec. Władza, która je wygrywa ma wolną rękę w urządzaniu miasta, nie podlega społecznej kontroli i nie musi konsultować, uzgadniać, negocjować swoich działań z mieszkańcami.
● ………………………………………………………. ??

SŁOWA

Na Początku było Słowo, bo nazywanie jest władzą boską – nazwa powołuje rzeczy do istnienia, nienazwane po prostu nie istnieją. Nie wiedzieliśmy, że jesteśmy ruchami miejskimi ani że to nowoczesna miejskość jest w centrum naszej uwagi, ale poszukiwaliśmy słów, cegiełek języka, by siebie wyrazić i się porozumieć. By przekazywać sobie własnym kodem nie tylko informacje, ale też wrażliwość i emocje, oddające naszą percepcję i wyobrażenia nt. miasta. Nie wytworzyliśmy „esperanta” miejskiego aktywizmu, jedynie garść słów, ale znaczących, tylko w części zaadaptowanych.
Na pierwszym planie są ruchy miejskie, których nie wymyśliliśmy, ale nadaliśmy temu pojęciu wymierne znaczenie i wprowadziliśmy do obiegu. Pochodni „ruchacze miejscy” są mało eleganccy i peryferyjnie używani, za to dobitnie. Miastopogląd, jako alternatywa dla światopoglądu, o politycznej konotacji i ciężarze gatunkowym. I w związku z tym – narracja konkretna, pozwalająca na wspólną tożsamość wokół problemów do rozwiązania, mimo abstrakcyjnych różnic (światopoglądu, ideologii…). Demokracja miejska – jako wymiar praktyk demokratycznych, które realizują się na poziomie miasta, z naciskiem na „partycypacyjna” demokracja miejska. Fundamentalnie istotne  prawo do miasta (od ang. „right to the city”), które przyszło ze świata, ale tu się upowszechniło.
A bardziej kolokwialnie – już na I KRM padło słowo kacykoza wskazująca na paternalistyczne, quasi autorytarne stosunki władzy w naszych miastach. Samochodoza i betonoza[2], brzmią podobnie i choć znaczą co innego, bardzo się potrzebują: panosząca się samochodoza chce więcej betonozy parkingów i coraz szerszych ulic. Na koniec tujoza czyli populizm w „architekturze” ogrodów, opartej na szpalerach tui przy płotach jako jedynych dopuszczalnych roślinach wyższych od wystrzyżonych trawników. Co jeszcze? Co przeoczyłem?

Porozumienie Ruchow Miejskich ujawnia się 14.07.14

Porozumienie Ruchów Miejskich, coming out 14.07.2014, Warszawa, Urząd Miasta

LUDZIE

Ludzie czyli my, aktywiści miejscy tworzący nasze organizacje i Kongres jako całość. Myślę, że to radość i zaszczyt poznać tak wielu tak świetnych ludzi i razem z Wami zajmować się przedsięwzięciami tak pasjonującymi i jednocześnie tak doniosłymi – z przejęcia się dobrem publicznym i altruistyczną potrzebą „poprawiania świata”. Od początku była widoczna nasza wzajemna ciekawość, głód wzajemnego poznania się i potrzeba bywania razem. Jesteśmy wzajemnie ciekawi siebie jako działacze i jako ludzie. Mogło się wydawać, że jesteśmy sami i osobno ze swoimi miejskimi problemami, a okazało się, że jest nas tak wielu, podobnych i przyjaznych sobie, z podobną wrażliwością, zwłaszcza na niektóre pytania i niektóre wkurwiające przejawy życia. To ważniejsze niż dyskursywne mądrości.
Nie jesteśmy święci, były konflikty i rozstania, mam też i sobie za złe, że zdarzyło mi się popłynąć czy że mnie poniosło. Jednak trzymamy pewien poziom, mamy intuicyjne, niepisane standardy wzajemnego traktowania. Przecież bez nich nie wytrwalibyśmy razem przez tyle lat w otoczeniu ewidentnie inspirującym do kłótni i aktów wrogości, napierdalania się. I faktycznie nasze wewnętrzne konflikty i spory niemal nigdy nie były tabloidalną strawą dla żądnych gównoburzy mediów. To jest nasza wielka kompetencja i atut.
Czy jesteśmy sektą nawiedzonych wegan na rowerach, uzależnionych od latte na sojowym i zajętych poliamorycznymi praktykami erotycznymi? Nie mam nic przeciwko żadnej z tych charakterystyk, choć nie wszystkie do mnie i do wielu z nas pasują. Takie próby dyskredytowania nas jako ludzi wskazują na niepokój oponentów przed tym, że wyrażamy nośne i atrakcyjne tendencje zmian.

KOBIETY

Rolę i znaczenie kobiet, naszych koleżanek w Kongresie trudno przecenić.

Mnie się wydaje, że w naturalny sposób funkcjonuje w ruchu i organizacji równość płci, nie ma szklanego sufitu i kobiety mogą się realizować bez blokad ze strony płciowych stereotypów. Być może mało „krwiożerczy”, nietestosteronowy charakter Kongresu bierze się z mocnej pozycji silnych kobiet, o wyrazistych, podmiotowych osobowościach? Przypomnę, że wśród ok. 18-20 kandydatów na prezydenta z naszych komitetów wyborczych w 2018 r., znalazł się jeden-dwóch mężczyzn. Świat raczej nie przetrwa, jeśli znaczenie kobiet w polityce zdecydowanie się nie zwiększy, jesteśmy więc ewidentnie w tej sprawie awangardą.

GENERACJE

Według badaczy, bo przebadano nas dość wszechstronnie, ruchy miejskie to impreza raczej młodzieżowa, choć ta młodzież już nie jest pierwszej młodości. Trudno dyskutować ze statystykami, ale moja grubo ponad 10-letnia obserwacja uczestnicząca wskazuje na raczej transpokoleniowy charakter ruchów miejskich, być może sytuacyjnie z przewagą młodszej generacji. Sytuacyjnie, bo w moim pierwszym stowarzyszeniu My-Poznaniacy średnia wieku członków to było ponad 50 lat (między 18 a 80 lat), a np. w MJN nie było nikogo w okolicach 40stki i starszego.
Wydaje mi się, że trochę inne były motywacje zaangażowania miejskiego w poszczególnych generacjach. Poznańscy baby boomers organizowali się dla obrony swojej własności (domów, mieszkań i swoich biznesów) i osiągniętych warunków życia (także na świetnie skomponowanych osiedlach z czasów PRL) – obrony przed neoliberalnym żywiołem rozpychających się w przestrzeni miasta nowych biznesów, nieoglądających się na koszty i skutki, przy aplauzie władzy, żądnej sukcesów, dużych i prestiżowych. Młodsi znający świat i miasta Zachodu, występowali na rzecz nowoczesnych standardów miejskich, ekologicznych, społecznych, transportowych i innych. Okazało się, że generalnie jedno z drugim może się dobrze spinać.
„Młodsi” sprzed kilku-nastu lat to dziś 35 plus/minus 5. A gdzie są dwudziestolatki? Mają power i motyw, klimatyczny i ideowy (są po europejsku progresywni), a potrzebują zrozumiałej i atrakcyjnej oferty politycznej.

PRZYWÓDZTWO

Jesteśmy środowiskiem ortodoksyjnie demokratycznym, choć nie dogmatycznym, tylko na serio i konsekwentnie starającym się, bez wzniosłych słów, praktykować demokratyczne standardy między sobą na co dzień. Wysłuchujemy nawzajem swoich opinii, często długo dyskutujemy, zanim podejmujemy decyzje wg statutowych procedur. Publiczne kpiny prezydenta Poznania Jaśkowiaka porównujące nasze demokratyczne praktyki do indiańskich wigwamów, gdzie jakoby toczą się nieskończone narady – są nie na miejscu i raczej wskazują na ułomność jego wyobrażeń o demokracji.
Demokratyczna obyczajowość to także praktykowanie partnerskiej równości, jesteśmy różni ale równi, ta koleżeńska równość nie kapituluje przed różnicami wieku, płci, pozycji, doświadczenia itd. W naszych warunkach trudno godzić demokratyczne standardy z potrzebami efektownego przywództwa. Mamy wokół wodzowskie partie, folwark w pracy, paternalizm w rodzinie, szkole, kościele, polityce itd. i to wszystko wywiera presję na układanie relacji w ruchach miejskich. Wyraziste przywództwo jest niezbędne, polityka to gra zespołowa, w której zadania są podzielone wg możliwości. Dla nas optymalne jest by i przywództwo było zespołowe, co nie wyklucza wyróżnionej pozycji ponadprzeciętnych osób, autorytetów – ale nie władzy i przywilejów. Ale wg zasady primus inter pares, pierwszy/a wśród równych, z racji dokonań czy kompetencji, z racji tego co Primus może dać innym.

WŁADZA

Czy starając się jako ruchy miejskie o udział we władzy choćby przez start w wyborach, co w jakimś stopniu się udaje, lub też pracując dla magistratów wchodzimy do elity władzy? Czy już staliśmy się establishmentem? I co miałoby to znaczyć? Jeśli jesteśmy/stajemy się (?) „elitą” i „establishmentem” to czy oznacza to, że zdradziliśmy nasze ideały? Odwrotnie, myślę, że racjonalnie je wdrażamy.

Kiedy szliśmy do wyborów po raz pierwszy, drugi czy trzeci naszą główną motywacją było wzięcie praktycznej, realnej współodpowiedzialności za miasto. Władza i jej konfitury nas nie zajmowały, zwłaszcza że pełny do nich dostęp znajduje się raczej poza naszym zasięgiem – jako „awangarda” i „prekursorzy” częściej reprezentujemy mniejszość niż większość, choć to się zmienia[3]. Nie bylibyśmy poważni, zwłaszcza dla samych siebie, gdybyśmy nie próbowali tego, o czym od lat trąbimy Urbi et Orbi, wprowadzać praktycznie w życie. A skuteczniej można to robić partycypując we władzy, niż się z nią kopiąc. Traktuję więc nasz udział we władzy jako metodę/narzędzie zwiększenia skuteczności działania[4] na rzecz urzeczywistniania zapisów Tez Miejskich.

Taki pogląd wymaga szeregu założeń i objaśnień, na które brak tu miejsca. Z jednej strony udział we władzy ma swoją cenę w postaci konieczności układania się z rządzącą większością, wchodzenia w „świńskie” kompromisy, wybierania mniejszego zła i firmowania w ich ramach działań trudnych do zaakceptowania. Ale innej polityki nigdzie nie ma. Jednak pytanie – gdzie  jest granica ustępstw dopuszczalnych – musi być stale brane pod uwagę. Z drugiej strony także bycie opozycją kiedy ma się kawałek władzy jest znacznie efektywniejsze, sprawniej można głupie/ szkodliwe/ błędne decyzje władzy przyblokować.

POLITYKA

W Polsce słowo „polityka” raczej mierzi, polityką brzydzimy się, pogardzamy, odrzucamy ją, unikamy jej – przynajmniej dopóty, dopóki nie wjedzie nam w życie przez drzwi, okna albo komin. Dotyczy to też otaczanych niechęcią polityków, tym większą im więcej w mediach partyjno-politycznej jazdy. Niski status polityki to jeden z wymiarów słabości polskiej demokracji, niezależnie od przyczyn. Wobec organizacji społecznych, w tym ruchów miejskich, oczywiste jest oczekiwanie aby były „apolityczne”, choćby deklaratywnie i na pozór.
Ruchy miejskie od zawsze jawnie przyznawały się do swojej polityczności, odrzucając jej zawężanie do partyjno-ideologicznych walk plemiennych. Dla nas „polityką” jest aktywność w sferze publicznej dotycząca dobra wspólnego, zwłaszcza jeśli zahacza o aspiracje uczestnictwa we władzy. W jaki sposób zmieniać tę wstrętną politykę, trzymając się od niej z daleka? Chcemy zmieniać świat, nasze miasta na lepsze, i to właśnie ruchy obywatelskie, społeczne kreują zmiany – nie politycy i nie instytucjonalna polityka (ruchy najgłośniejsze – robotnicze, antyrasistowskie, kobiece, ekologiczne, religijne i in.). Politycy podążają za zmianami i je wykorzystują/zagospodarowują, my robimy politykę obywatelską dążącą do zmiany status quo a nie urządzania się w nim.
Ruchy miejskie nie są rewolucyjne, choć mogą być radykalne i często są tak widziane, ale jest to radykalizm reformatorski, a nie rewolucyjny w intencjach wywracający wszystko do góry nogami. Chcemy gruntownych zmian w polityce miejskiej i w innych jej obszarach oddziałujących na miasta, bo bez gwałtownej pobudki, bez przełomu, może nie dać się uratować naszego świata przed katastrofą.
A ponadto – zmiana wymiotnego nastawienia do polityki na afirmujące i rozumiejące leży w strategicznym, długofalowym naszym interesie, tzw. narodowym.

Zablokuja Studium GWlkp

Pierwsza konferencja prasowa Porozumienia Społecznego My-Poznaniacy, z którego powstało stowarzyszenie My-P, 26.11.2007, "Głos Wielkopolski"

PRAWO do MIASTA

Nasza podstawowa idea. Obudowana katedrą intelektualnych wykładni i interpretacji w wykonaniu tytanów myśli i idei. My skromnie wykładamy ją raczej prosto i praktycznie: to prawo mieszkańców i użytkowników miasta do korzystania z jego zasobów i do współdecydowania o kluczowych miejskich sprawach. Jednak w powietrzu wisi pytanie: prawo do miasta – dla kogo?
To prawo nie przynależy każdemu po równo w każdej sprawie. Z założenia nie ma go ten, kto widzi swoją jego realizację w odbieraniu go innym, bo ich w mieście nie chce. Z punktu widzenia zasad zrównoważonego rozwoju nie mają prawa do miasta ci, którzy je ignorują lub jawnie łamią, w tym zakresie w jakim łamią, ponieważ w ten sposób szkodzą miastu jako całości i jego przyszłości. Czyli na swój sposób wyrządzają krzywdę innym, dziś lub za ileś lat.
Czyje prawo do miasta jest dla nas najważniejsze? Można o tym wnioskować na podstawie podejmowanych przez ruchy miejskie tematów, problemów, typów spraw. Najprościej: te, którymi się nie zajmujemy albo mało – najważniejsze nie są. Nie ma raczej w naszym obiegu tematu prawa do ochrony zdrowia, kwestii biedy i nierówności na tym tle oraz pomocy społecznej, warunków pracy w mieście, imigrantów. Prawie nie ma tematów dotyczących seniorów, edukacji publicznej i zadań opiekuńczych, bezpieczeństwa. I kiepsko ogarniamy kwestię prawa do dobrego życia w miastach małych i mniejszych. Na ile więc nasza aplikacja prawa do miasta jest głównie wielkomiejska, selektywnie klasowa – inteligencka i średnioklasowa? Czyli dość ekskluzywna, trochę pięknoduchowska, chętniej odnosząca się do atrakcyjnych „gadżetów” niż twardych problemów bytu?
Wygląda na przykład na to, że modny w ostatnich sezonach tzw. „panel obywatelski” jest takim gadżetem społecznym, z którego niewiele dla niewielu wynika w zestawieniu z towarzyszącym hałasem.

ITD. ITP. ITD.

 

[1] Paweł Kubicki „Wynajdywanie miejskości. Polska kwestia miejska w perspektywie długiego trwania”; Andrzej Leder „Prześniona rewolucja. Ćwiczenia z logiki historycznej”; Jan Sowa „Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą”.

[2] Korzysta z tego słowa Jan Mencwel w tytule swojej książki „Betonoza”

[3] W warunkach demokratycznych nawet tzw. „pełnia władzy” nie oznacza, że żadne ograniczenia nie krępują władzy w jej poczynaniach, przeciwnie..

[4] Kiedy nasz kolega ze stowarzyszenia Prawo do Miasta, Maciej Wudarski był zastępcą prezydenta Poznania to w ciągu jednej kadencji zrobił w jednej tylko dziedzinie (planowania przestrzennego – a miał ich pod sobą kilka) wielokrotnie więcej niż organizacje społeczne od początku, przez lata.


Lech Mergler

Aktywista miejski z Poznania, z zawodu inżynier, potem wydawca i publicysta. Współtwórca stowarzyszeń My-Poznaniacy i Prawo do Miasta. Współorganizator Kongresu Ruchów Miejskich w 2011 r. w Poznaniu, prezes zarządu KRM 2016-2019. 


Skomentuj


Copyright © 2020 KRM | Strony internetowe Trojka Design