MATKA-POLKA w MIEŚCIE. REFLEKSJE o RODZICIELSTWIE (NIE)WSPÓLNOTOWYM

W debacie publicznej dotyczącej zagadnień rodzicielstwa, rozwoju dzieci, psychologii i pedagogiki, popularne stało się ostatnio (przypisywane kulturom afrykańskim) przysłowie, które w tłumaczeniu na język polski brzmi: Potrzeba wioski, by wychować dziecko.[1] Owa afrykańska maksyma-zalecenie dobrze podsumowuje trwającą od jakiegoś czasu dyskusję o doświadczeniu rodzicielstwa w krajach cywilizacji zachodniej, w tym w Polsce. Nadal dominujący na Zachodzie kult indywidualizmu przeciwstawia się obecnemu w innych kulturach podejściu wspólnotowemu i prowokuje pytania, na które trudno znaleźć łatwe, czarno-białe odpowiedzi.

W jakim zakresie opieka nad dziećmi powinna być sprawą indywidualną, a w jakim „uspołecznioną”? Gdzie powinna przebiegać granica między tymi sferami, jak znaleźć korzystną równowagę? Czy społeczności, w których wychowują się dzieci, powinny wziąć, w pewnym stopniu, współodpowiedzialność za ich rozwój i dobrostan? Jeśli tak, to jak owa postawa współodpowiedzialności miałaby się przejawiać? Jak realizować ją z poszanowaniem prawa do rodzicielskich wyborów, do prywatności i intymności dzieci i ich rodziców?

Wioska, której nie ma

Podążając za metaforą wioski, warto zadać sobie pytanie, czy dzieci w Polsce otoczone są opieką lokalnych społeczności, a rodzicom oferuje się z ich strony realne, istotne wsparcie w pełnionej przez nich roli? Z moich doświadczeń, obserwacji, rozmów z innymi rodzicami, a także z danych naukowych wyłaniają się w tym kontekście dwa główne obrazy.

Po pierwsze jest to obraz kobiet, które pełnią w swoich rodzinach rolę głównych opiekunek dzieci.

W 2017 r. z urlopu rodzicielskiego, który przysługuje jednemu z rodziców niezależnie od płci (w odróżnieniu od urlopu macierzyńskiego zasadniczo przysługującego tylko matce) skorzystało ok. 402,4 tys. kobiet i zaledwie 4,2 tys., a więc stukrotnie mniej, mężczyzn.[2] W pierwszej połowie 2020 r. proporcja ta wyglądała analogicznie – ojcowie stanowili tylko 0,8 proc. rodziców przebywających na urlopach rodzicielskich. Omawiany trend pośrednio potwierdzają też wskaźniki aktywności zawodowej. Zgodnie z raportem Głównego Urzędu Statystycznego, w 2017 r. biernych zawodowo było ok. 35 proc. spośród wszystkich mężczyzn, podczas gdy wśród kobiet odsetek ten wyniósł ponad 52 proc.[3]

Wreszcie, bardzo sfeminizowane pozostają branże związane z funkcjami opiekuńczymi, w tym pracą z dziećmi, tj. sektor edukacji, pomocy społecznej i opieki zdrowotnej.[4]

Na podstawie powyższych danych wydaje się, że społeczne realia i kulturowa optyka są w Polsce nadal istotnie patriarchalne. Panująca kultura wpływa zresztą na poglądy i postawy obu płci. Stąd powszechnie mówi się o wsparciu/ pomocy dla kobiety (jako osoby, na której w społecznym poczuciu obowiązki rodzicielskie ciążą w największym stopniu), a nie o współodpowiedzialności mężczyzny (jako logicznej konsekwencji założenia, że obowiązki rodzicielskie ciążą w równym stopniu na obojgu rodzicach). Same młode matki wymieniając się doświadczeniami na rozmaitych internetowych forach dla rodziców (na których, o dziwo, przeważają kobiety), piszą o mężach, którzy „pomagają” bądź „nie pomagają”. W przychodniach i na wizytach domowych bywamy pytane przez położne i pracowniczki socjalne, „czy partner nas wspiera” (nie zaś „czy partner współuczestniczy w opiece nad dzieckiem”). Tymczasem drugą stroną medalu, krzywdzącą z kolei dla mężczyzn, jest przekonanie, że kobiety są „z natury” bardziej kompetentne w roli rodzica – ponownie, jak się zdaje, popularne zarówno wśród matek, jak i ojców.

Drugi z wyłaniających się obrazów to obraz macierzyństwa, któremu w znacznym stopniu towarzyszy faktyczne i emocjonalne osamotnienie, zwłaszcza w pierwszych latach życia dzieci. Zanim dzieci trafią do żłobka lub przedszkola, kobiety, w ramach przywołanego wyżej podziału ról, sprawują nad nimi opiekę w wymiarze w zasadzie całodobowym, przy czym co najmniej w czasie pracy ich partnerów (oraz dojazdów do/z pracy), jest to opieka sprawowana samodzielnie. We współczesnych realiach zawodowych oznacza to wyłączną opiekę matek przez co najmniej dziewięć, a niekiedy nawet dziesięć czy dwanaście godzin w ciągu dnia. W porównaniu do pokolenia rodziców, dzisiejsze matki uzyskują przy tym mniejsze bieżące wsparcie dalszych członków rodziny. Obecnie znacznie rzadziej żyjemy bowiem w rodzinach wielopokoleniowych (w 2015 r. rodziny takie stanowiły zaledwie 7,4 proc. wszystkich rodzin)[5], a znacznie częściej dziadkowie i rodzice dzieci mieszkają w istotnie oddalonych od siebie miejscowościach.

Tymczasem jak słyszę w rozmowach z innymi mamami, które zanim rozpoczęły urlop macierzyński, były aktywne zawodowo, wysiłek fizyczny i emocjonalny, z jakim wiąże się opieka nad niemowlęciem i małym dzieckiem (abstrahując już od kwestii samego porodu i połogu) jest trudny do porównania z zaangażowaniem wymaganym w przeciętnej pracy zarobkowej. Wspomniane rodzicielskie grupy wsparcia pękają w szwach od poruszających opowieści o chronicznym zmęczeniu, trudnościach w zaspokojeniu podstawowych fizjologicznych potrzeb, fizycznym bólu związanym z początkami karmienia piersią i wielogodzinnym noszeniem dziecka, strachu o jego zdrowie. O nieustannym poczuciu winy z powodu „nieidealnego” wypełniania roli matki lub pojawienia się trudnych, mało akceptowalnych społecznie uczuć (np. złości czy znużenia). O dzieciach z różnych powodów bardziej wymagających niż inne i o niemowlętach dosłownie „nieodkładalnych”. O wrażeniu zagubienia, niedocenienia i niezrozumienia, zarówno przez partnerów, jak i starsze pokolenia własnych matek i babć, których doświadczenia rodzicielskie przypadły na czasy, gdy częściej promowano surowe, pruskie wychowanie, a okazywanie dzieciom bliskości traktowano jako ich „rozpuszczanie”.

Skrajnymi (aczkolwiek niestety wcale nierzadkimi) wymiarami tego mało optymistycznego obrazu są zjawiska samotnego macierzyństwa i depresji poporodowej. Jak wynika z raportu „Rozpoznanie sytuacji matek małych dzieci w temacie depresji poporodowej i zaburzeń nastroju”[6] rozpowszechnienie depresji jest większe u kobiet niż u mężczyzn, i to we wszystkich grupach wiekowych[7]. Co więcej, zgodnie z szacunkami Światowej Organizacji Zdrowia, wśród kobiet w wieku 15–44 lat depresja jest drugą co do częstości występowania przyczyną poważnych problemów zdrowotnych.[8] W ocenie wielu specjalistów widoczna większa podatność kobiet na depresję związana jest z pełnionymi przez kobietę rolami, w tym rolą matki oraz samym procesem stawania się matką. Hipotezę tę zdają się potwierdzać badania koncentrujące się na okresie okołoporodowym, które wskazują na nierzadkie epizody depresji okołoporodowej oraz przypadki utrzymującej się dłużej depresji poporodowej (przy czym czas około- i poporodowy związany jest z kilkakrotnie zwiększonym ryzykiem wystąpienia zaburzeń psychicznych).[9]

macierzynstwo

Obok czynników genetycznych, medycznych czy dotyczących temperamentu dziecka, ryzyko wystąpienia depresji poporodowej potęgują czynniki społeczne, takie jak stresujące doświadczenia życiowe, brak wsparcia społecznego, konfliktowe relacje małżeńskie, niski status ekonomiczny, czy wspomniane powyżej samotne macierzyństwo.[10] Co ciekawe, z badania ankietowego przeprowadzonego przez Fundację „Dajemy Dzieciom Siłę” wśród matek małych dzieci, wynika, że ponad 40 proc. kobiet które, opisując swoje samopoczucie, wskazywały na objawy depresji, jednocześnie stwierdziło, że nigdy nie otrzymały diagnozy depresji bądź nawet nie podejrzewały wystąpienia u siebie tej choroby. Autorki raportu, podejmując próbę wyjaśnienia opisanej korelacji, wskazały, że matki najczęściej przeżywają swoje trudności i emocje w samotności i nie zgłaszają się po pomoc do specjalisty, ponieważ bardzo boją się reakcji otoczenia. Nacisk społeczny i rodzinny, by być dobrą matką powoduje, że kobiety boją się i wstydzą przyznać do odczuwanych dolegliwości.[11]

Wydaje się, że problematyka depresji poporodowej i szerzej depresji kobiecej nadal zbyt często traktowana jest jak „każda inna” jednostka chorobowa, a za słabo osadzana w kontekście kulturowym i socjoekonomicznym. Magdalena Komsta, psycholożka specjalizująca się w pomocy rodzicom dzieci wymagających (z ang. tzw. high-needbabies), w jednym ze swoich artykułów zwraca uwagę, że przyjęty współcześnie m.in. w Polsce model opieki jeden-na-jeden (lub jeden-na-więcej) – tj. jeden dorosły opiekujący się przez większość czasu jednym bądź więcej dziećmi – jest całkowicie nienaturalny.

Jak pisze Komsta:
Przez 99% czasu, od kiedy istnieje nasz gatunek, organizował się on w społeczeństwa łowiecko-zbierackie. To naturalna dla człowieka forma życia, do której jesteśmy biologicznie przystosowani. W takich społecznościach na jedno dziecko przypada około czworga dorosłych. W niektórych tradycyjnych plemionach jednym niemowlęciem opiekuje się na zmianę siedem osób, w innych nawet czternaścioro (na przykład w plemieniu Efe) [1]. Ojcowie w społeczeństwach tradycyjnych więcej angażują się w opiekę niż zachodnioeuropejscy tatusiowie. Poza rodzicami, w opiece, zabawianiu i pocieszaniu malucha biorą na co dzień udział babcie dziecka, dziadkowie, ciotki i wujkowie, kuzynostwo bliższe i dalsze, a także starsze rodzeństwo malucha.

To nie luksus, to biologiczna konieczność. Kobieta w ciąży lub karmiąca matka nie jest w stanie samodzielnie wykarmić siebie i dziecka i korzysta z pomocy innych członków społeczności (to samo tyczy się zresztą mężczyzn, którzy również dzielą się swoimi łupami, a w razie niepowodzenia otrzymują pożywienie od innych) [2]. Gdy jej dziecko podrasta, to ona pomaga swojej siostrze, kuzynce, a potem córce. Babcia ze strony matki jest kluczowym ogniwem w wielu społecznościach; jej obecność w niektórych warunkach środowiskowych zmniejsza ryzyko śmierci niemowlęcia aż o połowę [3].[12]

A na koniec trafnie podsumowuje:
Sytuacja, w której wiele z nas jest, czyli taka, że jedna osoba zajmuje się sama dzieckiem albo dziećmi przez niemal całą dobę NIE JEST sytuacją naturalną. Nic dziwnego, że bywa nam w niej bardzo trudno. Realna pomoc i wsparcie, w tym w opiece nad dzieckiem choćby na krótki czas codziennie (rodziny, sąsiadów, znajomych, niani, klubiku dziecięcego, dobrego żłobka), jest bardzo ważna dla zachowania zdrowia psychicznego matki, ojca i często również dobrze wpływa na wymagające dziecko. (…) W ciężkich chwilach spójrzcie proszę na siebie z wyrozumiałością. Miejcie z tyłu głowy, że nasze społeczeństwo jest bardzo niedostosowane do naszych potrzeb – potrzeb ludzi, których ciała i umysły są nadal dziesiątki tysięcy lat przed naszą erą.”[13]

Nie przywołuję słów Komsty po to, by próbować przekonać kogokolwiek, że powinniśmy, wraz z naszymi lokalnymi społecznościami, wrócić do jaskiń. Chcę jednak zwrócić uwagę, że trudności rodziców, z epizodami depresyjnymi włącznie, nie powinny być traktowane jako anomalia bądź nieoczekiwana choroba. Wydaje się bowiem, że stanowią one niejako logiczną konsekwencję tego, jak zorganizowane jest nasze życie społeczne. Konsekwencję być może nieuniknioną, o ile nie wprowadzimy w tym zakresie pewnych istotnych zmian, uwzględniających, na tyle na ile to możliwe we współczesnym świecie, owe „niewspółczesne” naturalne potrzeby, o których pisze Komsta.

pexels tim gouw 2280359

Rola lokalnych wspólnot

Skoro wspierające „wioski” nie są we współczesnej zachodniej i polskiej kulturze naturalnie osadzone w sieciach rodzinnych i społecznych, to czy w jakimś wymiarze mogłyby stać się nimi nasze miasta, ich instytucje, dzielnice i sąsiedzkie wspólnoty? I czy w ogóle powinny stawiać sobie takie cele?

Z perspektywy aksjologicznej uznanie, że dane zagadnienie powinno znaleźć się w obszarze zainteresowań instytucji publicznych, może, najogólniej mówiąc, opierać się na dwóch podstawowych przesłankach. Po pierwsze jest to przesłanka solidarności społecznej, uzasadniająca udzielanie wsparcia osobom i grupom słabszym bądź znajdującym się w sytuacji trudniejszej niż „przeciętni” obywatele. Na tej motywacji opierają się polityki i postulaty dotyczące chociażby osób starszych, z niepełnosprawnościami, pieszych itd. Drugą przesłanką jest przesłanka dobra/ interesu publicznego, zgodnie z którą państwo i samorządy powinny (przynajmniej w teorii) zająć się daną kwestią, jeśli leży to w interesie publicznym i służy ogółowi społeczeństwa.

Systemowe, bieżące wsparcie dzieci i ich rodziców spełnia oba wskazane kryteria. Bez wątpienia dzieci stanowią jedną z najbardziej niesamodzielnych i bezbronnych grup w społeczeństwie. Jednocześnie co do zasady nie sposób jest udzielać wsparcia dzieciom z pominięciem ich rodziców. Dodatkowo, jak wynika z powyższych danych i rozważań, rodzice (zwłaszcza małych dzieci), a w szczególności matki, same w sobie stanowią grupę o szczególnych potrzebach, która w większym stopniu zależy od otaczających ją realiów instytucjonalnych i środowiskowych.

A jeżeli argument odwołujący się do solidarności społecznej i empatii wydaje się dla kogoś mało przekonujący, warto wskazać, że skuteczne wspieranie dzieci i ich rodziców leży także w szerszym interesie społecznym oraz ma uzasadnienie ekonomiczne.

Wielu ekspertów podkreśla, skądinąd bardzo intuicyjną, zależność pomiędzy długoterminowym dobrobytem państw i społeczeństw, a działaniami wspierającymi rodziców i dzieci, zwłaszcza na wczesnym etapie ich rozwoju.[14] Wskazuje się na konieczność pozytywnej interwencji w takich obszarach jak eliminacja ubóstwa, wyrównywanie szans, zdrowie i edukacja. W ramach niektórych programów skierowanych do dzieci i ich rodzin dokonywano nawet szczegółowych szacunków finansowych, zgodnie z którymi każdy dolar zainwestowany we wczesnodziecięcą edukację wysokiej jakości, przyniósł społeczeństwu około siedmiokrotny ekonomiczny zwrot w dłuższej perspektywie czasowej[15].

Oczywiście sam fakt, że objęcie rodzicielstwa sferą zainteresowań instytucji publicznych jest uzasadnione, nie rozstrzyga jeszcze, czy obok instytucji centralnych, we wparcie i pomoc powinny zaangażować się również władze i instytucje samorządowe, a być może także wspólnoty sąsiedzkie i organizacje pozarządowe, w ramach oddolnych inicjatyw społecznych.

Polityka rodzinna i pedagogika często uważane są za tematy mało „miejskie”. Tymczasem zgodnie z polskim prawem, zadania własne gminy obejmują m.in. „wspieranie rodziny i systemu pieczy zastępczej”. Ponadto samorząd obowiązany jest realizować zadania zlecone z zakresu administracji rządowej. Tym samym polityka socjalna państwa ustalana na poziomie centralnym w praktyce realizowana jest przez gminne ośrodki pomocy społecznej podlegające władzy samorządowej.[16] Dodatkowo, na co wskazuję w dalszej części artykułu, polityki miejskie dotyczące obszarów niezwiązanych literalnie z polityką rodzinną, czy też niededykowanych wyłącznie rodzicom i dzieciom, mają przemożny wpływ na doświadczanie rodzicielstwa i dzieciństwa na co dzień.

Aktywny udział gmin i lokalnych społeczności w proces rozwoju dzieci nie jest też ideą odosobnioną na tle polityki samorządów zagranicznych. Jednym z najbardziej inspirujących w tym zakresie przykładów jest przypadek włoskiej miejscowości Reggio Emilia, w której lokalne władze i mieszkańcy potraktowali kwestię dobrobytu i edukacji dzieci tak priorytetowo, że na podstawie ich działań powstał odrębny nurt pedagogiczny o tej samej nazwie. W Reggio Emilia najmłodszych wspiera się przede wszystkim poprzez szeroką sieć centrów lokalnych, żłobków i przedszkoli, w których obowiązują zasady poszanowania dla praw i indywidualności dzieci, a także wiara w naukę opartą na osobistym potencjale i czerpaniu korzyści z bycia członkiem społeczności.[17]

przedszkole

Miasto dzieci, rodziców, kobiet

Nasze miasta powinny należeć do dzieci. Wskazują na to zarówno względy etyczne, jak i racje ekonomiczne i praktyczne. I chociaż część obszarów związanych z rozwojem dzieci i sytuacją ich rodziców pozostaje poza zasięgiem samorządów, to jednak w tych sferach, które w ich gestii się znajdują, władze polskich miast mają bardzo wiele do zrobienia.

Dobitnie potwierdzają to przywołane badania i refleksje dotyczące problematyki depresji okołoporodowej i depresji kobiet w ogóle. Samorządy stanowią część szerszej konstrukcji instytucjonalnej i jako takie współtworzą system, w którym kobiety i dzieci nie otrzymują należytej bądź wystarczającej pomocy. W cytowanym wyżej raporcie „Rozpoznanie sytuacji matek małych dzieci w temacie depresji poporodowej i zaburzeń nastroju”, autorki wprost rekomendują rozszerzenie oferty wsparcia dla matek, tak aby mogły otrzymać nie tylko pomoc profesjonalistów, ale także miały możliwość kontaktu z innymi matkami. Wśród konkretnych propozycji w raporcie znajduje się też postulat stworzenia regionalnych i lokalnych centrów referencyjnych dla osób chorujących na depresję poporodową i ich rodzin, w celu poprawy dostępności pomocy i skrócenia czasu oczekiwania.[18]

Rodzice, z którymi rozmawiałam na potrzeby tego artykułu, również jednogłośnie stwierdzili, że zasadniczo nie czują się wspierani w swoich rodzicielskich wysiłkach przez lokalne władze i instytucje publiczne.

Wskazywali na trudności związane z rozmaitymi obszarami funkcjonowania miasta: polityką transportową, organizacją przestrzeni publicznej, zakładaniem i prowadzeniem placówek opiekuńczych i oświatowych. Wymieniali takie konkretne problemy, jak: niedostępność żłobków i przedszkoli, braki kadrowe w placówkach, ich niedofinansowanie, oferowanie posiłków kiepskiej jakości. Dzikie, nielegalne parkowanie (w tym przy przejściach dla pieszych), obniżające bezpieczeństwo dzieci i zawłaszczające przestrzeń w mieście. Łączenie ciągów pieszych z rowerowymi, dopuszczanie do jazdy po chodnikach szybkich hulajnóg, a nawet skuterów. Nierównomierne rozmieszczenie szeroko pojętej infrastruktury dla rodzin (żłobki, domy kultury, place zabaw) pomiędzy poszczególnymi dzielnicami i osiedlami w miastach. Rozwiązania urbanistyczne utrudniające, a niekiedy wręcz uniemożliwiające samodzielne poruszanie się po mieście z dziecięcym wózkiem. Brak przyjaznych podwórek, zaniedbywanie zieleni, nieegzekwowanie obowiązku sprzątania trawników przez właścicieli psów. Wreszcie, bardzo poważny i mający przemożny wpływ na zdrowie dzieci problem zanieczyszczenia powietrza oraz nadmierny hałas. Rodzice i dzieci mają niestety wiele powodów, by czuć się w polskich miastach obywatelami drugiej kategorii.

Powyższa przykładowa lista problemów pokazuje jednocześnie, jak wiele aspektów życia w mieście mogłoby ulec zmianie, gdyby w centrum zainteresowań decydentów postawiono dzieci i ich rodziców, oraz w sposób szczególny uwzględniono potrzeby i głos kobiet, na których w obecnych realiach spoczywa główny ciężar obowiązków opiekuńczo-wychowawczych. Prawdziwa troska o dobro najmłodszych rzuciłaby nowe światło na wiele polityk miejskich. W polityce transportowej bezpieczeństwo musiałoby przeważyć nad fanaberią poruszania się po miejskich autostradach z nieograniczoną prędkością. W polityce lokalowej odwieczna mantra cięcia kosztów musiałaby ustąpić potrzebie podłączenia do centralnego ogrzewania mieszkań, w których dzieci marzną, a matki bezustannie usiłują pozbyć się wilgoci. W polityce środowiskowej musiałby zacząć liczyć się każdy skrawek zieleni, a zabójczy problem smogu należałoby w końcu potraktować poważnie.

Pytania postawione na początku niniejszego artykułu pozostają, naturalnie, otwarte. Bez wątpienia dzieci i rodzice potrzebują systemowego wsparcia i z pewnością na nie zasługują. W przyjaznych, zaangażowanych społecznościach dzieci rozkwitają, a społeczności te uzyskują w zamian za swój wysiłek długofalowe korzyści. Szukając równowagi pomiędzy opiekuńczą wspólnotą, a prawem rodzin do prywatności i wyboru własnych modeli wychowawczych, kluczowe wydaje się, by oferowane wsparcie poprzedzone zostało rozpoznaniem potrzeb dzieci i rodziców, oraz opierało się na wartościach empatii i solidarności, a nie odgórnego, paternalistycznego interwencjonizmu.

Zmiana nie nadejdzie oczywiście z dnia na dzień. Z perspektywy aktywistycznej istotne jest jednak, by walka o zdrowsze, bezpieczniejsze i szczęśliwsze dzieci, a także o większe partnerstwo i równość dla ich matek, została w pełni uwzględniona w agendzie ruchów miejskich – znajdując odzwierciedlenie w konkretnych postulatach i działaniach, adekwatnych do lokalnych uwarunkowań, głosu mieszkanek i mieszkańców, priorytetów i potrzeb.

 

[1] https://en.wikipedia.org/wiki/It_takes_a_village

[2] https://oko.press/urlopu-rodzicielskiego-korzysta-100-razy-wiecej-kobiet-niz-mezczyzn-obecne-prawo-atrapa-rownosci/

[3] Raport GUS, Kobiety i mężczyźni na rynku pracy, 2018, str. 3.

[4] We wskazanych branżach ok. 80 proc. wszystkich zatrudnionych stanowią kobiety; zob. Raport GUS, op. cit., , str. 9.

[5]https://biqdata.wyborcza.pl/biqdata/7,159116,22074642,model-wspolczesnej-polskiej-rodziny-samotna-matka-z-dzieckiem.html?disableRedirects=true

[6] J. Fejfer-Szpytko, J. Włodarczyk, M. Trąbińska-Haduch, Rozpoznanie sytuacji matek małych dzieci w temacie depresji poporodowej i zaburzeń nastroju, w: Dziecko Krzywdzone. Teoria, badania, praktyka, 2016.

[7] Moskalewicz, Kiejna, Wojtyniak, Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych, 2015, cyt. za. J. Fejfer-Szpytko, J. Włodarczyk, M. Trąbińska-Haduch, Rozpoznanie… , op. cit.

[8] Światowa Organizacja Zdrowia, 2001, cyt. za. J. Fejfer-Szpytko, J. Włodarczyk, M. Trąbińska-Haduch, Rozpoznanie… , op. cit.

[9] J. Fejfer-Szpytko, J. Włodarczyk, M. Trąbińska-Haduch, Rozpoznanie… , op. cit.

[10]Ibidem.

[11]Ibidem.

[12]https://www.wymagajace.pl/dlaczego-high-need-babies-wyginely-dlaczego-aktualnie-trudno-byc-matka/, zob. również przypisy powołane w oryginalnym tekście.

[13]Ibidem.

[14]Zob. np. https://theconversation.com/economies-grow-when-early-childhood-development-is-a-priority-69660orazP. C. Belli, F. Bustreo, A. Preker, Investing in children’s health: what are the economic benefits?, Bulletin of the World Health Organization, 2005.

[15] https://www.ffyf.org/why-it-matters/economic-impact/

[16] B. Łaciak, M. Druciarek, Rola polskich samorządów w kształtowaniu i realizacji polityki rodzinnej, 2019.

[17] https://www.reggiochildren.it/en/reggio-emilia-approach/

[18]J. Fejfer-Szpytko, J. Włodarczyk, M. Trąbińska-Haduch, Rozpoznanie… , op. cit.


[Wyróżnienia w tekście pochodzą od redakcji portalu]. 


Karolina Pervanić

Prawniczka zawodowo specjalizująca się w prawie podatkowym. W ramach działalności społecznej od 2016 r. zaangażowana w warszawskie ruchy lokatorskie. Członkini Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze. Jej główne zainteresowania to ekonomia heterodoksyjna, zwłaszcza w kontekście sprawiedliwości podatkowej, prawa człowieka, mieszkalnictwo i prawa lokatorów. Absolwentka Akademii Demokracji Socjalnej, programu stypendialnego Fundacji im. Friedricha Eberta dla młodych działaczy politycznych i społecznych.


Skomentuj


Copyright © 2020 KRM | Strony internetowe Trojka Design